środa, 18 kwietnia 2012

Jeszcze świątecznie

  Kiedyś moja mama robiła takie dywany- narzuty z wełny. Pamiętam krosna w domu zimową porą i to jak chciałam bardzo mamie pomagać :) Czasami dorwałam się, ale do tkania lnianego płótna, na dodatek w tzw. "kosy" ewentualnie w "jodełkę" :) co oczywiście było bardziej skomplikowane, ponieważ trzeba było w odpowiedniej kolejności " pedałować". Fachowych nazw nie pamiętam. Właściwie mama wszystko sama robiła i była w tym dobra :) Trzeba było wyhodować owcę, albo posiać len
i przerobić to wszystko na potrzebne rzeczy, ładne rzeczy, które w późniejszych czasach zaczęły być postrzegane jako obciachowe, staroświeckie itp. a teraz to vintage :) czy temu podobne...
Zostały tylko ze 2 dywany . Krosna niestety porąbane...:( Resztki tych pięknie pofarbowanych wełen wylądowały na strychu i szarpnął je tam ząb czasu w postaci moli. Zanim dowiedziałam się o filcowaniu mama je spaliła... a tak jakie nici miałabym do wfilcowywania! szok! nawet te pojedzone ... ech....Życie...

9 komentarzy:

  1. Ech..no właśnie, gdybyśmy mogli przewidzieć, co się przyda a co nie?! Chociaż ja mam wrażenie, że wszystko może się przydać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi zagrałaś na strunie wspomnień, no niech to... Piękne te wełniane wyroby - kiedyś kobiety naprawdę wszystko tak same, same... :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. no właśnie, same, same....a moje wspomnienia to takie-jedna babcia krawcowa, ja podglądałam, uczestniczyłam w fastrygowaniu, przymiarkach etc....dziadek fryzjer- podglądałam, patrzyłam , obserwowałam.Druga babcia- sama szyła, robiła na drutach, szydełku, dziadek - sam podkuwał obuwie, robił tzw zapałki, wycinał grube podeszwy z grubego kawałka skóry, wykonywał sam zamki, klucze do nich, praktycznie wszystko umiał zrobić. Mama natomiast robiła trwałe ondulacje swoim koleżankom w domu, nakładała farby na włosy, strzygła, potem poszła do pracy. Ojciec dyrygent , miałam w domu różne instrumenty, ale miał 2 lewe ręce.....ja - umiem szyć, robić na drutach, rysuję od zawsze,strzygę sama siebie, nakładam farby na włosy,młotek mi nie obcy, no i robię to co widać na blogu.....ech wspomnienia....pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Często tego typu refleksje mnie nachodzą..takie życie:) Ale kołowrotki z tamtych czasów czekają na mobilizację z mojej strony:) To co, dziewczyny, jak do mnie zawitacie, to może poprzędziemy razem?:) Moja mama służy szkoleniem:)Darcie pierza raczej nie wyjdzie, bo przeważnie wietrznie na mazurach:)))) Pamiętaj, z Celtik w lipcu u mnie, uprzędziemy i zrobimy razem na drutach taką piękną kapę jak na fotce:)Haha...ale plany:))) A swoją drogą, Agnieszko, nie wiesz skąd ten design? Taki sam zestaw kolorów i na podlasiu, lubelszczyźnie, i na mazurach też widziałam, ale to pewnie napływowy lud ściągnął.
    Pozdrowionka ciepłe ślę:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja na kołowrotku też raczej umiem, tylko praktyki brak :)
    Na pierze jestem uczulona więc odpada :) A wzorki takie podobne wszędzie, bo ładne :) Zobaczymy jak to się nam poukłada.
    Dziękuję za komentarze i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Aga, u mnie na strychu w Z. leżą krosna. Mój tata twierdzi, że potrafiłby je złożyć, więc co za problem...:)Tylko gdzie ta wełna i len... D. A.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wełna się znajdzie, a len możemy posiać :)i podrzucić do KGW coby nam pomogły w przędzeniu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. zdolna mama :) ja tez pamietam takie narzuty nawet jedna mama ma do dzis w domu gdzies w szafie a krosno widzialam jedynie w muzeum :(

    OdpowiedzUsuń